Z miłości do hipokampu | Mózg rządzi. Twój niezastąpiony narząd

Czasami jesteśmy tym, co jemy, a innym razem nasze bycie w świecie określa to, co myślimy. Różnie z tym bywa, bo zmienny jest wiatr panujących mód. Jeśli jednak określają nas nasze myśli, to jesteśmy narządem bardzo skomplikowanym, który nadal skrywa wiele tajemnic, ale wiemy też o nim coraz więcej. Wiedzę o nas samych warto zgłębiać z popularnonaukową książką, wydaną w tym roku nakładem wydawnictwa Marginesy.

5759802d07f0bc3eb347d1950cd586a1_full

Mózg rządzi. Twój niezastąpiony narząd to lektura, uświadamiająca jak niewiele pamiętamy z lekcji biologii. Obecne przy czytaniu przekonanie, że przecież kiedyś to wiedziałam, jest przykrym elementem lektury, który uświadamia, że mózg resetuje się niczym komputer, robiąc miejsce dla nowych informacji. W mózgu jednak jak w sieci, nie wszystko całkowicie ginie.

Kaja Nordengen jest lekarką, która realizując postanowienie z dzieciństwa, została neurologiem. W przystępnym sposób, acz dość szczegółowy, przedstawia ewolucję myśli o… myśli, aż do momentu, gdy odkryto, że w mniejszym stopniu jesteśmy duszą, czy sercem, a jednak w większym stopniu określa nas mózg, składający się z najróżniejszych elementów ściśle ze sobą współpracujących.

W trakcie lektury dowiemy się jakie procesy zachodzą, gdy staramy się zapamiętywać wiedzę, jak zapamiętujemy zdarzenia z niczym niewyróżniających się dni, a także w jaki sposób, dzięki mózgowi, poruszamy się. Mózg jest odpowiedzialny za wszystkie procesy, które czynią z nas ludzi. Tuż obok pamięci i orientacji lokują się: odczuwanie, inteligencja, a także wielozadaniowość. Nordengen skupia się także na sile mózgu w grupie. Tym, co sprawia, że porozumiewamy się ze zrozumieniem w obrębie tego samego gatunku. Nie zabraknie także wzmianki o nałogach, percepcji rzeczywistości, która to lubi płatać nam figle.

Warto dowiedzieć się czym jest efekt Prousta; który spośród zmysłów jest najpowolniejszy; czy są nadzieje na całkowicie skuteczne leczenie depresji lekami z grupy selektywnych inhibitorów zwrotnego wychwytu serotoniny – moje ulubione określenie; a także czym w zasadzie jest inteligencja, i czy jest ona jedna, czy jest ich wiele, aż w końcu jak mało dzieli kreatywność od choroby psychicznej.

Moim ulubionym bohaterem tekstu został hipokamp (łac. konik morski!), odpowiedzialny za: pamięć i orientację przestrzenną. Ten niewielki narząd, parzyście rozdzielony – po jednym dla każdej z półkul, przetwarza informacje, które później przywołujemy jako fragmenty wspomnień. Całkiem fajny jest też płat czołowy, pełniący funkcję pamięci roboczej – stały współpracownik hipokampu.

W trakcie czytania należy się skupić, bo jak pisze autorka, paplający o nadciągających wakacjach płat czołowy z hipokampem mogą sprawić, że niewiele zapamiętamy z omiatanych wzrokiem akapitów, a że tekst utkano z ciekawostek, polecam jako lekturę wielokrotnego użytku.

Kaja Nordengen, Mózg rządzi. Twój niezastąpiony narząd rządzi, tłum. Milena Skoczko, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2018

Dwanaście srok za ogon

Prof. dr. hab. Maciej Luniak rekomenduje tę książkę czytelnikom, poszukującym interesującej lektury, którzy dotychczas nie mieli wiele do czynienia z ornitologią. Z łatwością odnajduję się właśnie w tej części odbiorców. Stanisław Łubieński, zgodnie z tekstem zamieszczonym na okładce, odkrył przede mną nowy świat – można by powiedzieć terra ignota – jeśli tylko zadrze się głowę do góry. Nie rozróżniam podstawowych gatunków ptaków, zdaję sobie sprawę jak wygląda wróbel, bocian i gołąb i właściwie na tym kończy się moja wiedza. Autor Dwunastu srok za ogon nie nauczył mnie wcale jak wygląda reszta opisywanych ptaków, a jest ich przecież całkiem sporo. Chwytając tę książkę nie powinna was nachodzić myśl, że ma się do czynienia z kompendium wiedzy, że ktoś opowie jak wygląda ptak od środka albo jakie ma obyczaje, choć o tych ostatnich, na całe szczęście, nieco można się dowiedzieć.

łubieński

Łubieński zabiera czytelnika na spacer po ptakach w kulturze, dość, swoją drogą, szeroko pojętej i dzieli się z nami swoją pasją, a to zawsze jest bardzo cenne, szczególnie, gdy robi się to w sposób umiejętny.

Trudno rekomendować książkę nominowaną do Nagrody Nike, bo sama nominacja jest wyznacznikiem jakości wydanej rok temu pozycji. I mam tu na myśli nie tylko zgromadzone informacje, ale także język autora, dzięki któremu płynie się przez tekst.

Nie ukrywam, że bardzo zazdroszczę wiedzy autorowi, który potrafi zachwycić się obrazami Józefa Chełmońskiego. Można by zaryzykować stwierdzenie, że obaj dzielą wspólną pasję, która pozwala Łubieńskiemu spojrzeć na XIX-wieczne płótna od zupełnie innej strony: rozpoznać poszczególne gatunki ptaków, zobaczyć świat dawno miniony. To chyba mój ulubiony rozdział w książce.

To jednak nie wszystko. Z książki dowiemy się w jaki sposób w kulturze odkryto, że ptaki wędrują – co pozwala im przemieszczać się po kuli ziemskiej z taką precyzją, a także kim tak naprawdę był James Bond. Bond będzie tylko pretekstem, by opowiedzieć o ptakach w popkulturze, ale również polityce (uwaga na naprawdę zaskakujące trio!). Dwanaście srok za ogon pokaże czytelnikowi, że mityczny powrót do natury paradoksalnie możliwy jest także w mieście, jeśli tylko jest się odpowiednio uważnym. Ptaki, podobnie jak człowiek, adaptują się do najróżniejszych warunków bytowych, są więc w stanie wytrwać w miejskiej dżungli.

Jednak pomimo sporych umiejętności adaptacyjnych nie wszyscy podniebni nomadowie pasują do współczesnego świata. Ta książka uświadamia, że pani w różowej kurtce i pan, spóźniający się codziennie rano na tramwaj, należą do najbardziej drapieżnego gatunku na Ziemi. Ekspansja człowieka, który bezpardonowo zagarnia coraz większe połacie Ziemi, skazuje faunę na wymarcie. Wstrząsające są opisy bezmyślnego polowania na ptaki – nawet jeśli chronione są w jednych częściach świata, w innych, do których wędrują w trakcie życia, narażone są na nieustające niebezpieczeństwo. A polowania, jak to polowania, w większości służą uciesze, wcale nie są warunkowane koniecznością przetrwania polującego. Łubieński zastosował na czytelniku zabieg dość okrutny. Przedstawił nieznany świat, pokazał jego różnorodność (w przypadku ptaków trudną do oswojenia fascynację, jeśli nie złapało się nigdy ornitologicznego bakcyla), podzielił się swoją pasją i niestety uświadomił, że nawet teoretycznie ekologiczne rozwiązania są powodem wymierania zwierząt.

Stanisław Łubieński, Dwanaście srok za ogon, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016

Rekin i baran

Marta i Adam Biernat znaleźli sposób na życie dość niezwykły. Dzieląc rok na czas spędzany w Trójmieście i ten, który mogą zagospodarować na realizowanie swojej pasji, jaką jest Islandia, mogą czuć się prawdziwie szczęśliwi. Kiedy własne „ja” nie jest określone przez jedną a dwie przestrzenie, życie zyskuje nową perspektywą, można spojrzeć na różne sprawy przez inny niż dotąd znany pryzmat. W przypadku autorów książki stara prawda, mówiąca o tym, że podróże kształcą, po raz kolejny zyskuje potwierdzenie.

554944-352x500.jpg

Rekin i baran, książka która wyewoluowała z prowadzonego stosunkowo krótko, bo od początku 2016 roku bloga Bite od Iceland (gorąco polecam!) jest efektem starannie pielęgnowanej pasji do dalekiej Północy. I jak większość rzeczy zrodzonych z pasji – zarówno blog, jak i książka – stanowią lekturę niezwykle przyjemną, o czym świadczy olbrzymie zainteresowanie z jakim spotkały się – znów obie pozycje – zarówno w sieci, jak i świecie czytelniczym. Co więcej, wierzcie mi, gdy chwycicie po książkę, klątwa zostanie rzucona! Nawet jeśli wcześniej tak jak i mi, Islandia kojarzyła się Wam tylko z dziwną, acz przyjemnie plumkającą muzyką w stylu Björk, to każda kolejna strona będzie niezwykłą przygodą tożsamą z odkrywaniem nowych lądów. A przecież otwieranie oczu na nowe przestrzenie w literaturze cenimy najbardziej.

Islandia to nie tylko dom Maskonurów, przeuroczych ptaków, wyglądem zbliżonych do pingwinów, to także zorza polarna zimą i przedługie letnie wieczory. To mgły i nieustannie zmieniająca się pogoda. Naturalną siłą napędzającą konwersacje jest więc na wyspie panująca w danej chwili sytuacja meteorologiczna. Po lekturze książki mam wrażenie, że człowiek, jadąc na Islandię przede wszystkim mierzy się z przestrzenią i czasem. Natura niepodzielnie od lat rządzi na tej wyspie, hartując jej mieszkańców, którzy to odnoszą się do niej z kolei z pokorą i optymizmem. Czas natomiast płynąć musi inaczej niż ten odmierzany przez kontynentalne zegary.

„Życie w cieniu islandzkich wulkanów” do nudnych nie należy, stosunkowo niewielka populacja na brak pracy narzekać nie może. Szczególnie, że ostatnio wskutek wzrostu zainteresowania wyspą, silnie rozrasta się także turystyka.

Islandia to również historia, której nie znajdziecie w podręcznikach szkolnych. Ten oddalony od kontynentu kraj nie był dotąd zbyt uważnie traktowany w polskich annałach. Tymczasem Marta Biernat z dużą dawką cierpliwości opowiada o zawiłych losach tej niewielkiej wysepki, rozkosznie przenosząc nas w czasie. O minionej historii mogłyby chyba opowiedzieć przede wszystkim miejscowe owce, które raz przekroczywszy granicę nie miały drogi powrotnej – owce na Islandii to najczystszy gatunek, którego początki hodowli sięgają głębokiego średniowiecza.

To tylko niektóre z elementów tej pięknie wydanej przez Wydawnictwo Poznańskie książki. Poza historią, warunkami atmosferycznymi, stosunkami międzyludzkimi na Islandii, autorka porusza także kwestie kulinarne – zaiste przedziwne rzeczy spożywają wyspiarze. Mamiąc Was lekturą celowo nie zdradzę o co chodzi z tytułowym rekinem i baranem…

Można Rekina i barana traktować jako przewodnik po wyspie, bez którego na pewno – jeśli tylko wybieracie się w podróż – nie będzie tak doskonale jak być by mogło mając go przy sobie. Książka udziela odpowiedzi na wiele, nawet z pozoru absurdalnych pytań. Nie mając jej pod ręką czy na pewno będziecie wtedy wiedzieć: ile razy należy zapukać do domu Islandczyka?, czy można na wyspie napotkać niedźwiedzia polarnego?, ile pieniędzy wydaje rząd Islandii na utrzymanie basenów, a także co zyskało status narodowej obsesji Islandczyków, kultywowanej od dawna bez względu na płeć? Jeśli zostaniecie w domu i podróżujecie jak ja – palcem po mapie, to wodze fantazji można puścić w oparciu o wysmakowane fotografie Adama Biernata. Ascetyczna estetyka zdjęć równoważy pełen pasji język autorki tekstu. Jeśli będzie Wam mało, polecam powrót do ulubionych rozdziałów oraz wizyty na wspomnianym już blogu – Islandii nie sposób zapomnieć, nawet jeśli nigdy się tam nie było. Dodam tylko, że nawet jeśli pasje są zaraźliwe, to szczególnie cenię sposób w jaki dokonali tej sztuki autorzy książki.

Marta i Adam Biernat, Rekin i baran, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2017

Spokój ducha. Co zyskujemy z wiekiem

Młodsi się już nie spotkamy – usłyszałam od koleżanki z pracy. Ta z pozoru domorosła filozofia w prostych słowach uświadamia kolejny banał jakim pozostaje fakt, że od momentu urodzin człowiek się starzeje. To, co zyskujemy z wiekiem zależy od nas samych: nagromadzonego bagażu doświadczeń i refleksji jakie z tych doświadczeń wysnuwamy. Każdy ma swoje tempo i swój czas na rozruch w życiu. Rzecz jasna dobrze go nie przespać – choć co by się wielkiego stało, przecież poza czytaniem i jedzeniem, to właśnie spanie dostarcza największej przyjemności! Wilhelm Schmid w dość zwięzły sposób stara się doradzić w jaki sposób poradzić sobie z upływającym czasem, jeśli oczywiście mamy z nim problem.

533012-352x500.jpg

Łatwiej jest obserwować starość u innych niż u siebie, tłumacząc nasze zainteresowanie podkradaniem patentów na przyszłość. Gdy jednak i nasze ciało nadgryzie ząb czasu (wiemy już przecież, że w środku nie zawsze starzejemy się równolegle), warto być przygotowanym.

Warto zawczasu uświadomić sobie, że na przykład w branży kosmetycznej kobieta 50+ znika. Na kolejne dekady będziemy już zawsze używać tego samego kremu, mimo że właściwie dobiłyśmy dopiero do „połowinek”. W tych właśnie chwilach małych oburzeń można przypomnieć sobie prześledzone niegdyś (czyli teraz) etapy akceptacji nadciągających czasów, a należą do nich: refleksja nad czasem minionym (polecam w każdym wieku), akceptacja, przyzwyczajenia (kto nie posiada pod koniec trzeciej dekady życia drobnych przyzwyczajeń, rutynowych czynności, organizujących czas przed wyjściem do pracy i po przyjściu do domu), drobne przyjemności, umiejętność radzenia sobie z bólem i nieszczęściami wywołanymi także poprzez pomniejszające się grono znajomych, dotyk, ergo bliskość cielesna, miłość, przyjaźń, ergo kontakty międzyludzkie i refleksja. Dwa ostatnie kroki zaproponowane przez autora dotyczą akceptacji ludzkiej śmiertelności i ewentualnych rozważań o życiu po śmierci (rozdział zupełnie niepotrzebny).

Nie jest to wielka literatura, jeśli chcielibyście zgłębić tematykę przemijania lepiej sięgnąć po inną lekturę, ale jest to książka w jakimś stopniu „miła”. Pozwala zatrzymać się – zupełnie szczerze tak myślę – i spojrzeć dokąd biegniemy, zastanowić się, co jest ważne w życiu, z kim tak naprawdę warto dzielić czas. Nawet jeśli te myśli rozbiegają się między poranną kawą, kawą w pracy, a powrotem do domu w zatłoczonym autobusie. Nikt nie umarł od nadmiaru refleksji (przynajmniej ja nie znam takiego przypadku), a refleksja może nam się odwdzięczyć lepszym zrozumieniem tego, co składa się na cykl życia.

*

Książka dostałam w prezencie na tegoroczne urodziny. Jestem za nią wdzięczna, bo zamiast rozpaczać nad upływającym czasem, który pozostawia już swoje ślady (szczególnie nieznośne są te pod oczami!), wiem że mam wokół siebie ludzi z poczuciem humoru, na których mogę polegać i którzy z czasem powodują, że mój spokój ducha wzrasta. Poza kilogramami, z wiekiem zyskuję również tytułowy spokój ducha, bo trochę więcej odpuszczam, trochę mniej się spinam (choć nadal to robię – pewnie to jeden z tych nielicznych przywilejów młodości, z których jeszcze pozwalam sobie czerpać). Polecam, dobrze jest pomyśleć, co robi się z własnym życiem, a widać to szczególnie jaskrawo, gdy patrzy się na to życie przez pryzmat nieuchronnie nadciągającej starości.

Wilhelm Schmid, Spokój ducha. Co zyskujemy z wiekiem, tłum. Barbara Niedźwiecka, W.A.B., Warszawa 2017

 

W rzeczy samej

Piasek to mieszanka maleńkich kamiennych odłamków, które oderwały się od większych kamieni wskutek oddziaływania wiatru, fal lub innych czynników, z jakimi muszą się zmagać skały. Jeśli przyjrzeć się bliżej garści piasku, można dostrzec, że wiele ziarenek zrobionych jest z kwarcu, czyli krystalicznej formy dwutlenku krzemu1.

Dalsze wyjaśnienia Marka Miodownika na temat chemicznej struktury kwarcu pozostają dla mnie niejasne. Autor, będąc młodych chłopakiem, wskutek obrażenia, jakiego doznał w metrze, zafascynował się materiałoznawstwem. Ukończył studia w tym kierunku, pracował w wielu laboratoriach i popularyzował wiedzę, występując w programach telewizyjnych. Książka, wydana w Polsce w tym roku, przez wydawnictwo Karakter, jest niejako zwieńczeniem dotychczasowej jego kariery – popularyzatorskiej, bo z pewnością nie naukowej.

W rzeczy

Jeśli popatrzeć na mnie, to mogłabym powiedzieć, że od początku świat materii wydawał mi się obcy. I choć, jak wszyscy, przebywam z nią codziennie, nigdy jej nie pojęłam, a o tym, że wysiłek niezbędny do nauki w tym obszarze jest płonny, wiedziałam już po pierwszej lekcji chemii. I mimo że (nieskromnie) sądzę, że mam spore umiejętności abstrakcyjnego myślenia, to nie idą one na pewno w kierunku chemicznym. Po prostu nie. Do dziś nie wiem jak udało mi się bez problemu zaliczać sprawdziany z chemii, bo gdybym miała cokolwiek przytoczyć, to chyba tylko wzór chemiczny wody…

Niemniej nie chodzi mi o to, bym ja się tu pogrążała (choć osobiście bardzo się wstydzę elementarnych braków wiedzy), ale o to, by przekonać Czytelników, że nawet jeśli nigdy chemią się nie interesowali, to warto przeczytać tę książkę. I choć nie gwarantuję, że trauma „szyby” nie powróci, to sądzę, że każdy może znaleźć w tej, jak zwykle porządnie wydanej przez Karakter pozycji, coś dla siebie.

Na książkę składa się dziesięć rozdziałów, poświęconych: stali, papierowi, betonowi, czekoladzie, piance, plastikowi, szkle, grafitowi, porcelanie i implantom. W tym olbrzymim, bądź co bądź, wyborze materiałów na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Niemniej warto, choćby dla historycznych anegdot, potraktować tę książkę poważnie – mimo jej całkiem luźnego języka i świetnych kompetencji autora do przedstawiania skomplikowanych zagadnień całkiem przejrzyście (ja naprawdę jestem w tej kwestii opornym uczniem). I może się Wam wydawać, że to czekolada szczególnie przykuła moją uwagę, to nic bardziej mylnego. Punktem zasługującym na szczególną uwagę był oczywiście papier!

Papier, jako nieodłączny element rzeczywistości, towarzyszy nam wszędzie a jego przyjemna dla opuszek palców faktura, wydaje się niezastąpiona. Myślę oczywiście o pojedynku książka versus czytnik. Produkcja papieru, mimo że powszechna, wcale nie jest prostym procesem. Po oddzieleniu włókien celulozy od ligniny powstaje pulpa drzewna, czyli drewno w płynie, które wyłożone na płaską powierzchnię i wysuszone tworzy papier. Tak tłumaczy to autor. Sekretem produkcji pozostaje pewnie mnogość dostępnych na rynku papierów. Na pewno sami pamiętacie książki, do których użyty został papier, który wzbudził wasz zachwyt i takie, które mocno was rozczarowały. Jeśli z niepokojem obserwujecie żółknięcie książek w waszej biblioteczce to wiedzcie, że odpowiada za to pozostawiona lignina, która reaguje z tlenem w obecności światła – nie najlepszym pomysłem jest zostawianie książek na parapecie… Jedną z anegdot, którą możecie zabłysnąć w towarzystwie jest fakt, że do pokrycia globalnego zapotrzebowania na papier toaletowy dziennie ścina się dwadzieścia siedem tysięcy drzew.

Opowieść o papierze jest jedną z bardziej klasycznych, z książki można dowiedzieć się także dlaczego miecze samurajskie słyną (do dziś) z niezwykłej wytrzymałości, w jaki sposób King Camp Gillette stworzył swoje imperium, dlaczego czekolada rozpuszcza się w ustach. Ponadto może jak i ja po raz pierwszy w życiu usłyszycie o docenionych po czasie aerożelach oraz doczytacie czym właściwie jest ów fenomenalny grafen. I tu właściwie należałoby wspomnieć o tym dlaczego diament utożsamiamy z miłością. Jeśli więc szukacie w historii kampanii marketingowych, które przetrwały swoje czasy, to z pewnością pochylcie się nad historią opisaną przed Miodownika. W dużym skrócie – jeśli zamierzacie kupić pierścionek z diamentem swojej ukochanej, to wiedzcie, że ulegacie kampanii, która przetrwała już ponad sto lat! W 1902 roku Kompania DeBeers chciała poszerzyć popyt na diamenty, nie dewaluując jednocześnie produktu. Wymyślili więc slogan „Diamenty są wieczne”, utożsamiając tym samym swój produkt z nieprzemijającym uczuciem? Nie tylko sprytne, ale z perspektywy czasu – genialne!

Historia materiałów i ich odkrywców wciąga niczym najlepsze biografie. Zabawny sposób opisu równoważy momenty, których choć niewiele, pozornie mogłyby wydawać się nazbyt naukowe. Książka dla ciekawskich i dla tych, którzy poszukują na rynku książki czegoś nowego. Dla znudzonych romansem i przygodą. Świat pozornie martwy W rzeczy samej ożywa w z pozoru niezauważalny sposób!

1M. Miodownik, W rzeczy samej. Osobliwe historie…, Kraków 2016, s. 183-184.

Zapisz

Zapisz

Zapisz