Kolos

Kolos to kultowa skandynawska powieść z lat 60., rekomendowana jako love story silniejsze niż śmierć nie mogła bardziej rozbudzić moich oczekiwań. I chyba nie mogła bardziej ich zawieść. To, że strasznie się nad nią namęczyłam nie jest bardzo istotne. Mogłam przecież porzucić lekturę na rzecz powieści, zalegających na półkach. Nie robię tak przez głupi nawyk – zawsze mam nadzieję, że trzeba autora wysłuchać do końca. W tym wypadku nie ukrywam, że ostatnich akapitów czytałam już tylko pierwsze zdania.

Kolos

Czas jest największym i niestety najbardziej obiektywnym weryfikatorem „kultowości” rzeczy w kulturze głośnych. Nie wątpię, że drobiazgowo analizowane poczynania głównego bohatera mogły w latach 60. rozpalać umysły stęsknione egzystencjalnych rozważań. Nie wątpię, że Norwegia mogła wydawać się odległym krajem, ani że wątek Stefana Borovica, prawnika Bragego Bragessona, człowieka, który przeżył obóz koncentracyjny jest niezwykle interesujący. I to, co wydaje się w książce przyciągać największą uwagę w obecnych czasach to zestawienie obu życiorysów. Główny bohater niesłusznie skazany za morderstwo – już sam ten wątek jest powodem niekończących się w książce rozważań, spotyka na swej drodze wspomnianego prawnika, z którym połączy go silna więź intelektualna. Żyjący w Amsterdamie Borovic prowadzi zgoła normalne życie, mimo że przeżył piekło przebywając w czasie II wojny w obozie koncentracyjnym. Bragesson natomiast jest norweskim młokosem, o sile większej niż jest w stanie ogarnąć jego własny intelekt, który także bywa nietęgi – z jakichś jednak przyczyn jeśli dziś wyobrażam sobie figurę tego mężczyzny to jest to młody osiłek, z jednej strony prowadzący intelektualne dywagacje, a z drugiej zwraca się do kobiet, w sposób, który dziś odczytujemy z poczuciem zażenowania.

Jest wiele takich miejsc w powieści Finna Alnaesa, w których ciśnie się na usta: „ale dlaczego?”. Rozumiem śnieżycę, rozumiem góry, rozumiem trudności w przejściu gór w czasie śnieżycy, ale dlaczego bohater wrócił do hotelu w ciągu jednego zdania, a prze w tym samym kierunku, z którego powrócił, by uratować życie jednej z kluczowych postaci, przez kilkanaście stron. I ta okropna „insulina o przyśpieszonym działaniu”, która to nazwa powtarzana jest w tekście niczym mantra. Książka podzielona została na trzy części, stosunkowo dynamiczny początek nie zapowiada nużącego procesu, a tym bardziej ostatnich perypetii bohatera w Norwegii, wskutek których to doznań Bragesson najzwyczajniej wariuje.

Nie pomagają fabule interesujący bohaterowie, ciekawy pomysł, ani nawet góry, ani krajobrazy Norwegii, ani też miłość prowadząca do szaleństwa, gdy wszystko to jest tak bardzo rozwlekłe. Możliwe też, że czytelnik pozbawiony kontekstu sukcesu tej powieści w latach 60., a także pierwszego polskiego tłumaczenia, które jak rozumiem również nie przeszło bez echa, powinien dostać od wydawcy solidny wstęp, tłumaczący fenomen tej pozycji.

Finn Alnaes, Kolos, tłum. Józef Giebułtowicz, Wielka Litera, Warszawa 2015

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.