A ja żem jej powiedziała | Katarzyna Nosowska

Zawsze lubiłam książki. Jeśli kiedyś nie byłam nimi zainteresowana, to przyznam szczerze, że nie pamiętam. Wydawały mi się ciekawsze od ludzi – bardziej intensywne w kontakcie, może głównie przez to, że odpowiadając na moje pytania nie były aroganckie, niemiłe, dawały mi czas do namysłu. Ot, taka relacja bez lęku. Choć zdarzało się i tak, że znudzona brnęłam przez fabularne dłużyzny w imię postanowienia, które zresztą chyba nigdy nie padło w konkretnym dniu ani godzinie, by książki doczytywać do ostatniej strony. Okresy intensywnego czytania przeplatały się z kompulsywnym kupowaniem i odkładaniem nowo nabytych pozycji na półkę. Do dziś nie znam większości z fabuł mojego – nazwijmy go szumnie – księgozbioru.

668004-352x500

Tak samo jak nie potrafię przywołać ani dnia, ani godziny zawartego gdzieś, kiedyś paktu o doczytaniu każdej książki, tak samo nie wiem kiedy odkryłam, że największa moja sojuszniczka w poszukiwaniu sensu życia jest produktem. Choć przecież wiedziałam, że bada się potrzeby rynkowe, że książka musi się sprzedawać, że jedna pracuje na drugą, gdy ta druga pozostanie zupełnie niezauważona. A może właśnie wtedy, gdy zauważyłam te wszystkie zależności doszło do mnie, że i ona walczy o przetrwanie: stroi się wystając na księgarskich półkach, godnie wypinając okładkę, szczególnie wtedy gdy zostaje zepchnięta na supermarketowe półki między sezonowe warzywa, a tydzień innych produktów w promocji, wśród których rzadko kiedy pojawiają się książki same w sobie. Nieustannie próbuje nadążyć za zmieniającym się rynkiem i potrzebami, a także gustami potencjalnych czytelników. Nie dotyczy to tylko oprawy graficznej, ale także treści. I wśród tych treści, choć różni je sukces rynkowy, są zawsze aktualne: biografie, powieści oraz znajdujące się raz na fali, raz pod wodą książki, takie jak: kryminały, zaistniała niedawno literatura eko, poradniki itp. I jest w tym żywocie książek duża niesprawiedliwość, bo te, które dobrze się sprzedają nie zawsze, a raczej rzadko, są w stanie przetrwać próbę czasu.

Zrobiło się tak sentymentalnie, bo i znów! Jeśli mnie pamięć nie myli, pierwszy raz o Kasi Nosowskiej usłyszałam we wczesnych latach mojego życia. Choć trudno mi przypomnieć sobie piosenkę, to na pewno wyemitowano ją w programie „30 ton – lista, lista przebojów”, wyświetlanym w porannych godzinach weekendu z pewnością nie tylko na telewizorze kineskopowym moich dziadków. Nie jestem do twórczości wokalistki Hey przywiązana tak jak do książek, ale gdzieś tam zawsze była, tworząc wokół siebie raczej intrygującą aurę. Jeśli było inaczej, to znów nie pamiętam.

O tym, że sprzedaż tej książki była pewnikiem, wspominać nie będę, bo i po co. O tym, co w środku, należałoby napisać językiem Kasi: lekko, błyskotliwie, zabawnie. Nie umiem. Podobnie chyba jak nie potrafię opisać mojego stosunku do sytuacji, w której forma nobilituje treść. I nie chodzi wcale o to, że treść jest zła. Przeciwnie, wszystko gra, poza jednym mrożącym krew w żyłach przypadkiem, gdy autorka przywołuje głupie porzekadło powtarzane z kolei przez członków zespołu, które to porzekadło znane jest w całej Polsce w formie oralnej, natomiast nikt w redakcji nie wyhaczył, że „jak suka nie da, to pies nie weźmie” w dobie #MeToo jest arcyniesmaczne, by – niechętnie zaprzęgając ten charakterystyczny dla ulicznych mądrości język – rzec: pies może wziąć nawet, gdy suka się opiera. Na nieszczęście niesmak ten znajduje się już na stronie 29. W zależności od wrażliwości czytelnika dalej czyta się z niegasnącym, lub słabnącym zainteresowaniem.

Fajnie jest wtedy, gdy autorka opowiada o celebrytach, o naszym w nich wpatrzeniu, o poradnikach, i sączących się z nich do głów popkulturowych prawidłach, w które chcemy wierzyć i wierzymy przez dzień, lub dwa, tylko po to by jedne prawdy zastąpić innymi dnia trzeciego. Zachowuję jednak do tekstu, myślę że podobny dystans, jaki autorka do innych kobiet.

Kasia wbrew okładkowym obietnicom i ciekawej szacie graficznej autorstwa Andrzeja Wąsika i Danuty Szenfeld, nie zabiła mnie miłością. Utwierdziła w przekonaniu, że wszyscy jesteśmy ludźmi i budujemy swój obraz zgodnie z panującymi modami. Niektórzy robią to na poważnie, inni na śmiesznie. I jak to z żartami bywa, nie wszystkie bawią jednakowo. Książkom wiele wybaczam, bo świadomie pielęgnuję, by naiwność i wiara, że są czymś więcej niż towarem na półce nie przygasły, Kasi nową płytę też odsłucham, bo twórczość broni się, lub nie, sama – pod każdą postacią.

Katarzyna Nosowska, A ja żem jej powiedziała, Wielka Litera, Warszawa 2018