Kij w mrowisko | Uległość

Dawno nie czytałam książki, która wzbudziłaby we mnie tylu pytań, dotyczących tożsamości kultury europejskiej. Dawno tak często nie pytałam napotkanych znajomych, jakie jest ich zdanie na ten temat. I pewnie jak zwykle w większości przypadków robiłam to w sposób całkowicie nieumiejętny. Żadna opatrzność, a raczej wrodzony introwertyzm, uchroniły mnie od wykonywania w życiu zadań nieco bardziej dziennikarskich.

NIEUDOLNE PYTANIA

Podczas gdy z moich pytań pozostają tylko towarzyskie zgliszcza, Michel Houellebecq dużo skuteczniej ode mnie wkłada kij w mrowisko. Poszerzam doświadczenie lektury ostatniej – a przecież już nie nowej – książki Houellebecqa o tekst Tahara Ben Jellouna, która to książka ukazała się nakładem wydawnictwa Karakter. Idąc tym tropem, a raczej pytając o tożsamość europejską, zestawiam ją z sytuacją z dwóch książek, które z Francji w jakiś sposób wyrosły. Fabuła Uległości tam właśnie się toczy, a Jelloun tytułowym pytaniem Co to jest islam? o muzułmanach we Francji właściwie pisze.

397209-352x500

Francja od 1905 roku jest państwem laickim, które respektuje inne religie, jak i fakt, że człowiek może nie wyznawać żadnej z nich. Islam jest religią, która nie uznaje ateizmu, choć koncept laickości jest w niej obecny. Jak dotąd jedyny projekt odłączenia religii od państwa miał miejsce w Turcji za czasów Atatürka. O podobnych zabiegach można wyczytać w projekcie Kurdystanu, który nie miałby być, zgodnie z tym co, jeśli tylko pamięć mnie nie myli, napisał Paweł Smoleński, państwem wyznaniowym. Islam respektuje wyznawców księgi (tzw. religie abrahamowe), a więc dwóch innych religii monoteistycznych: chrześcijan i żydów. W literackie wyobrażenie świata nakreślone przez Houellebecqa wyruszam tylko z taką wiedzą (coś tam jeszcze wiem, ale ciii…).

POLITYCZNOŚĆ RELIGII

Trudno nie czytać tego tekstu jako powieści politycznej. Czytam więc ją sobie jako intelektualną grę, w której nie ma głupich pytań, choć czasami całkiem dużo nerwów mogą one kosztować. Jak nauczyć się wreszcie ze sobą współegzystować tak, by żadna z kultur nie czuła się zagrożona i jak przywrócić atrakcyjność laickiego państwa, by większość nadal uważała, że warto te wartości chronić i pielęgnować? I czy można bronić tych wartości nie regulując norm i praw, nawet za cenę ograniczania praw i wolności zachowań fundamentalnych? I o jakich wartościach właściwie mówimy?

Bo przecież czułabym się równie niekomfortowo, choć dyskomfort przełamuje pamfletowy charakter tekstu, gdyby francuski mizantrop osadził swoją fabułę w kraju katolickim (taki ponoć był pierwotny plan), ot chociażby w takiej Polsce, w której stopniowo wprowadzono by dodatek za rodzenie dzieci, dalszym krokiem byłby całkowity zakaz aborcji, a apteki, wskutek wprowadzenia klauzuli sumienia, przestałyby sprzedawać środki antykoncepcyjne. Tak naprawdę wcale nie musiałyby tego robić, bo w całym kraju nie znalezionoby żadnego ginekologa, który leki takie byłby gotów przepisać. W wyniku referendum kobiety gremialnie opowiedziałyby się za pozostaniem w domu celem wychowywania dzieci. Stypendia naukowe przyznawano by tylko studentom o zadeklarowanej wierze w jednego boga w trzech osobach. Awanse zawodowe mężczyzn, którzy pozostaliby na rynku pracy jedyną aktywną płcią, odbywałyby się tylko jeśli zainteresowani wpłacaliby odpowiedniej wysokości datki na kościół, a swój status społeczny potwierdzaliby, stojąc w kościelnych ławach wśród najbardziej prominentnych przedstawicieli państwowych władz. Nikt nie musiałby się nawet konwertować na katolicyzm, bo przecież wszyscy w opisywanym kraju są katolikami od urodzenia. Społeczeństwo tak kontrolowane byłoby bezpieczniejsze, ludzie o jasno określonej roli społecznej mniej skorzy do odnajdywania sensu życia wśród rozlicznych psychologów i parareligii.

CENA RELIGIJNOŚCI

Michel Houellebecq napisał książkę w jakiś sposób dla siebie typową. François, wypalony zawodowo główny bohater i narrator, profesor paryskiej Sorbony, nie może uporać się z ciążącą mu rzeczywistością. Wskutek dojścia do władzy Bractwa Muzułmańskiego, którego przywódca i założyciel zostaje prezydentem Francji, uniwersytet zostaje zamknięty, a profesor postawiony przed wyborem etycznym. Za cenę przekonwertowania na islam może kontynuować pracę zawodową na uniwersytecie lub przyjąć wystarczającą do życia, a raczej intelektualnej wegetacji, emeryturę. W tym samym czasie jego dziewczyna, młodziutka Miriam, wraz z rodziną, wyjeżdża do Izraela w obawie przed całkowitą zmianą społeczną jaką funduje Francji twórca chyba najbardziej mizantropiczny spośród współczesnych pisarzy.

To, co stanowi punkt zapalny w powieści, to fakt, że dla stosunkowo wątłej fabuły autor wybrał sobie tło, które musiało zapewnić powieści etykietę kontrowersyjnej. (Nie można nie wspomnieć, że francuska premiera książki zbiegła się z zamachami na redakcję „Charlie Hebdo”). Francuski pisarz uwielbia wkładać kij w mrowisko. Tym razem fabuła książki osadza się na tym, że muzułmański prezydent z pomocą „petrodolarów” i wsparcia Arabii Saudyjskiej, która reprezentuje najbardziej ortodoksyjny islam, zgodnie z demokratycznymi procedurami doprowadza we Francji do osadzenia państwa wyznaniowego. Okrywając kobiety burkami, usuwa je z życia społecznego, co – pozwalając sobie na złośliwość – najpewniej akurat autorowi Uległości jest na rękę. W książce, poza Miriam, która zatrwożona nadciągającą zmianą, decyduje się opuścić Francję, właściwie nie ma kobiecej perspektywy. Choć akurat w tym przypadku być może nie jest błędem zaproponować interpretację, sugerującą, że ów brak jest także dla fabuły znaczący. Mężczyzn, którzy znów są społeczeństwu najbardziej potrzebni, co więcej tym, którzy mają akademickie ambicje, nowe państwo oferuje nie tylko konwertowanie na islam w zamian za karierę naukową, ale także możliwość zawierania poligamicznych małżeństw. Zgodnie z islamem, wraz z rosnącą pensją wzrasta możliwość posiadania większej ilości żon. Nawet bohater, stojący na skraju wypalenia zawodowego, dzięki nowemu systemowi okazuje się tak potrzebny do podniesienia prestiżu Sorbony, że propozycja ponownego przyjęcia pracy i konwencjonalnego życia staje się dla niego atrakcyjna. W obliczu zaistniałego dobrobytu ani ten islam taki straszny, ani tak opresyjny – wystarczy tylko uwierzyć.

ŚWIAT, W KTÓRYM ŻYJEMY

Czytam więc Uległość przez pryzmat przekonania, że każdy fundamentalizm, nie tylko religijny, jest złem, które paradoksalnie zawsze będzie atrakcyjne dla części społeczeństwa. I trochę boję się ulegać zbyt łatwym paralelom, ale tkwi we mnie przekonanie, że Houellebecq nie uderza w islam, ani nawet w katolicyzm, choć do powrotu do państwa wyznaniowego pije, jako do jednej z możliwości zażegnania pustki ponowoczesnego świata, ale głównie jednak uderza w liberalizm, który rewolucją wcale nie był, a jednak pożera własne dzieci. Czy jednak nie jest tak, że tylko liberalizm jest środkiem, który pozwala nam bezkonfliktowo współegzystować?

Michel Houellebecq, Uległość, tłum. Beata Geppert, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2015

Darmowe zdjęcie od: Pixabay

Vernon Subutex

Pod imieniem i nazwiskiem Vernona Subutexa autorka długo funkcjonowała na Facebooku. Virginie Despentes to też nie jest jej prawdziwe nazwisko. Kim jest autorka naprawdę głośnej książki 2015 roku trudno jednoznacznie powiedzieć. W Polsce nie wzbudziła takiego zainteresowania z jakim od lat spotyka się we Francji. Jako nastolatka została zgwałcona, przez około dwa lata pracowała jako prostytutka, była punkiem, jest zadeklarowaną feministką i nie jest tak, że nie lubi mężczyzn, mimo że często jest o to pytana. Na pewno dobrze operuje mocnymi słowami. Czytając Vernona Subutexa ma się wrażenie, że z kart powieści wylatują hasła: patriarchat, seksizm, rasizm, mizoginizm – a to tylko najdelikatniejsze spośród nich. Co bohater, to szok poznawczy, aż chciałoby się czasami odpocząć. Wydaje się jednak, że sami czytelnicy mogą w trakcie lektury produkować dużo gorsze inwektywy, bo powieść, choć nie można się od niej oderwać, jest też niesamowicie przytłaczającą pozycją.

Bohaterami są 40-latkowie, których młodość przypadła na lata 80. i 90. XX wieku. We Francji to pokolenia określa się mianem bobos (bourgeois-boheme).

Co nas zmienia? Trywialnie odpowiadamy, że życie, ale składają się na nie najróżniejsze wydarzenia i osoby, a także funkcje społeczne, które z mniejszą lub większą pokorą staramy się pełnić. Przedstawione w książce Despentes pokolenie jest tym, które przeżyło już wystarczająco dużo, by było co opowiadać. Jedni przystosowali się lepiej od innych. Tytułowy Vernon Subutex z uroczego chłopaka, właściciela sklepu z płytami, miłośnika muzyki, stał się osobą, utrzymywaną początkowo przez przyjaciela, który odniósł nieprzeciętny sukces zawodowy, po to by po jego śmierci, tułając się po obcych mieszkaniach równie obcych sobie znajomych, ostatecznie stał się bezdomnym. Drogę do wykluczenia obserwujemy przez pierwszy tom francuskiej trylogii. Choć jeszcze nie wiem co się wydarzy, na pewno nie poprzestanę na lekturze pierwszej części.

Podróż Vernona przez paryskie mieszkania pokazuje nam nie tylko galerię postaci, ale także różnice społeczne, dzielące stolicę Francji z pozoru niewidocznymi granicami zasobności portfela.

Patriarchat, seksizm, rasizm, mizoginizm? – w powieści padną gorsze słowa. Despentes, kreśląc trudne portrety nie daje odpowiedzi – daje dużo do myślenia.