Jesienna opowieść się z tego Empuzjonu zrobiła. Duże oczekiwania, wiele strachu, czy aby na pewno ta książka pod dobrą strzechę trafiła. Pamiętam moją porażkę ze starciem z Anną Inn w grobowcach świata. Wspomnienie tej lektury wywołuje u mnie dotąd respekt do twórczości Tokarczuk. Ta niemoc percepcji młodej czytelniczki (bo pewnie za wcześnie po tę książkę sięgnęłam) napełniła mnie strachem, że bez znajomości Czarodziejskiej Góry (wiem, wstyd się przyznać) i Empuzjon pozostanie dla mnie nie do odczytania.
I faktycznie pewnie w jakimś rejestrze książka ta nie gada mi z niczym za bardzo, zazdroszczę tym, co owe smaczki wyłapują, ale i z tego suto zastawionego stołu i mnie przypadło kilka wybornych kęsków.
Wydaje mi się, że mamy do czynienia z podobnym zabiegiem, jak w przypadku Prowadź swój pług przez kości umarłych, w której to książce mieliśmy do czynienia z przepisaniem / trawestacją powieści kryminalnej. I to lubię u Tokarczuk, te zakamuflowane mrugnięcia oka do czytelnika (Empuzje wyszeptały, że tym razem i ja sobie poradzę). Trema szybko ustąpiła, a zabawa toczyła się w najlepsze. Gra rozgrywała się przede wszystkim o to, jak to wszystko się zepnie, i tu przyznać muszę, że Tokarczuk mnie zaskoczyła. Bohaterem najnowszej książki uczyniła androginicznego mężczyznę bez szczególnych właściwości, czasami aż chciałoby się popędzić go, by łapał nieco szybciej, szczególnie w trakcie dość porywających rozmów z Theo, niemal równolatkiem, artystą.
Zamiast do Gobersdorfu pojechaliśmy tego lata do czeskiego Kuksu
Tokarczuk pokazuje, że świat artystyczny był przestrzenią frywolnej myśli od dawna (i nie ma w tym nic odkrywczego). A Berlin jako miejsce sprzyjał rozwojowi wolnego ducha, który na początku XX wieku dość konserwatywnie jeszcze kleszcze roztaczał nad myślą Europy. Kto chciał się uwolnić to mógł, ale nie zdarzyło się tak w Gobersdorfie, gdzie pech chciał, do pensjonatu dla panów zjechali najmniej chwalebni reprezentanci epoki. Nikt tu nie spuszcza powietrza z mizoginistycznych dialogów toczonych przez bohaterów. Ich absurdalność jednak może rozbawić czytelnika i wielkie w tym mistrzostwo samej Tokarczuk, że tak grać na wielu bębenkach potrafi. Może głupio się przyznawać, ale mnie miejscami ta powieść bawiła. Głównie paradoksem. Naśmiewać nie chciałabym się tylko z Wojnicza, bo to co dzieje się pod koniec fabuły, to godne pochwały przełamanie, to jest wręcz czyn heroiczny w moich oczach, o którego Wojnicza do końca podejrzewać bym nie mogła. Dostaje się więc od autorki też tym bardziej nieufnym czytelnikom, bo choć na wybór głównego bohatera dała nam kogoś tak przezroczystego, to ze strony na stronę dojrzewa on w sposób spektakularny.