Samotni i nieszczęśliwi, czyli wszystkie przypadki bohaterów Wellsa Towera

Niewielu współczesnych pisarzy potrafi pochylić się nad losem zwykłego człowieka. Nad nudnym życiem, złożonych z przeciętnie wyreżyserowanych kadrów. Zawarta w tekstach wyrozumiałość, w stosunku do portretowanych osób, nie pozwala oderwać się od tekstu – choć czytelnik wie, że bohaterowie są nudni i przeciętni, a w jakiś sposób także samotni i nieszczęśliwi.

Pierwszy zbiór opowiadań kanadyjskiego dziennikarza, Wellsa Towera, ukazał się 2009 roku, choć wcześniej, bo od 2002 roku poszczególne teksty, składające się na zbiór Ruin i zgliszcz, były publikowane między innymi w „The New Yorker”, „The Paris Review”, „Vice”. Na polskie tłumaczenie Tower czekał aż osiem lat. Michał Kłobukowski nagrodził czytelnika przekładem, gdyż jak zwykle tłumacz stanął na wysokości zadania. To dzięki niemu można docenić w zbiorze dziewięciu opowiadań, wydanym nakładem krakowskiego wydawnictwa Karakter, język polski, który zachwyca swoją złożoną składnią i łączliwością wyrazów.

576335-352x500

Podczas gdy starannie dopracowany język pozostawia czytelnika w podziwie niemożliwym do weryfikacji z oryginałem, w warstwie fabularnej wre od męskości, nad którą z pewną nostalgią pochyla się Tower. Bohaterowie to w większości mężczyźni ustawieni wobec świata. I ten świat u autora niejednokrotnie pozostaje zawężony do najbliższego grona osób im bliskich, choć nie tylko. Ludzi, którzy krzywdzą i przez których poszczególni bohaterowie są nieszczęśliwi i samotni, niekoniecznie tylko wtedy, gdy zostają sami – jak pisze w ostatnim opowiadaniu autor.

KOSZMAR DORASTANIA

Chciałoby się, by opowiadania uporządkowano tak, by dawały łatwy trop interpretacyjny. W Dzikiej Ameryce, niespodziewane pojawienie się bohaterek burzy podjęty w trakcie lektury męski trop. Co więcej, jest to jedno z ciekawszych opowiadań, w którym autor z dużą dozą empatii wkracza w świat dorastających dziewcząt. Spokojną koegzystencję przyjaciółek brutalnie przerywa dojrzewanie. Jacey, do której domu przyjeżdża kuzynka Maya, jest tą brzydszą o korpulentnych kształtach. Czas z Mayą obszedł się zjawiskowo – z dziecka przekształciła się w aspirującą do modelki kobietę. Tower pogrywa na emocjach między dziewczynami z finezją godną najlepszego obserwatora. Napięcie między bohaterkami budują niewielkie sceny zazdrości powodowane niewypowiedzianą fizyczną przewagą ładnej nad brzydszą. Gdy na scenę wkraczają mężczyźni wiadomo, dla kogo łaskawszy okaże się świat, a kto w skrytości, imitując idolkę, doprowadzi się do łez.

MĘSKIE UPADKI

Siłą Ruin i zgliszcz jest opis subtelnej dekonstrukcji znanego bohaterom świata. Odszukamy w nich frustrację, rozlewającą się niczym woda z rozbitego akwarium, w którym Bob Munroe, z opowiadania Brunatny brzeg, zbierał rzadkie okazy wyłowione z morza. Nieprzerwane ciągi nieszczęśliwych wypadków, realizują się w życiu bohaterów zgodnie z zasadą nieszczęść chodzących parami. Żalu z dzieciństwa za niezabliźnione rany, powstałe wskutek szyderstw między nieustannie rywalizującymi ze sobą braćmi, którzy nawet jako dorośli mężczyźni nie potrafią przestać się wzajemnie upokarzać, nie ukoi nawet tytułowa Samotnia. Tower, wbrew regułom panującym w męskim świecie, forsuję tezę, że to co czują jest ważniejsze od tego, co robią, choć i to nie pozostaje całkiem bez znaczenia.

LEPSZA WERSJA SAMYCH SIEBIE

Mężczyzna jako konstrukt, który musi opowiedzieć się wobec rodziców: niedoścignionych ojców, którzy, tak jak w opowiadaniu Zawiadowcy doniosłych energii, nie potrafią docenić wysiłków własnych dzieci, a także wobec szczenięcych uczuć do nierzadko młodszych macoch. A także żon, które sami zdradzają i które przyłapują na zdradzie. Wobec ludzi, którzy przypadkiem pojawiają się w ich życiu, jak wspomniana już macocha i jak nowy partner żony, znany wcześniej jako instruktor fitnessu. Nawet jeśli dochodzi do przemocy, to neutralizują ją wspomnienia szczęśliwszego okresu w życiu. Tak jakby trzeba było uderzyć, by móc jeszcze raz cokolwiek w ogóle poczuć. To, co konstytuuje tu i teraz bohaterów opowiadań, to także obcy. Osoby, z którymi nie łączy ich zbyt wiele, ale, które zapewniają łączność ze światem tuż po wszystkich opisywanych rodzinnych erupcjach. Wobec obcych przez krótką chwilę można być zawsze lepszą wersją siebie samych. Tak dzieje się w przypadku ojca Charlotte, który chcąc uratować kobietę z naprzeciwka, wstał z wózka inwalidzkiego, by osobiście pójść ją ostrzec przed potencjalnym niebezpieczeństwem. W Na pokaz to co miało być zabawą kończy się niezawinioną krzywdą, niebezpieczeństwem i upokorzeniem. Wszystko po to, by w tytułowych Ruinach i zgliszczach powrócić do archetypu mężczyzny wojownika, ubrać go w norweski kostium historyczny i uwypuklić krzywdzące konsekwencje dotychczasowej natury drapieżnika, a także by pokazać, że ten miecz jest obosiecznym narzędziem.

Jeśli więc patrzymy na bohaterów Wellsa Towera, to zawsze są oni słabsi i bardziej wrażliwi niż chcieliby, by ich postrzegano. Sam autor lawiruje wokół stereotypów, skrupulatnie omijając czyhające na niego niebezpieczeństwa. Być może dlatego, że wie, że z relacji międzyludzkich nie pozostało dużo więcej niż tytułowe ruiny i zgliszcza.

Wells Tower, Ruiny i zgliszcza, przeł. Michał Kłobukowski, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2017

„Uzdrowiciel” Marka Vadasa

Marketingowy blurb z okładki z pozoru doskonale oddaje to, co w książce możemy znaleźć. Za słowackim pisarzem, Markiem Vadasem, udajemy się do Afryki, by, jak głosi opis na okładce, poprzez inne kultury lepiej zrozumieć siebie. Niemałe znaczenie odegrają więc w fabule szamani, duchy i mityczne istoty. To, co dominuje to doświadczenie, które stopniowo traci na wyrazistości, gdy zaczynamy rozbijać się o wykreowaną w książce rzeczywistość z pogranicza jawy i snu. Autor usiłuje nam przekazać wspólnotę ludzkich doświadczeń, na którą składają się nie tylko emocje, ale także opowieści, podania, legendy, pośredniczące w kreowaniu percypowanego przez nas świata.

Momenty pozwalające nam przejrzeć kto stoi za skonstruowanymi mikroopowiadaniami pozostają dla czytelnika dość przejrzyste. Afryka ubrana w coś ukształtowanego na podobieństwo realizmu magicznego, z przewagą kulturowych mitologi, takich jak: uwodzenie mężczyzny przez zaklęcia (włos w piwie, kanga o równie magicznych właściwościach), pożądanie, które uosabia kobieta o imieniu nomen omen Desirée, czy odnajdywanie w zasłyszanych opowieściach europejskich historii to tylko niektóre spośród opisów Afryki, które tworzą powtórzenie świata znane ze stereotypu. Doskonale wiemy, że akcja tocząca się w książce rozsiana jest po różnych krajach, jednak nacisk jaki Vadas kładzie na wspomnianą wspólnotę celowo zamazuje granice, tworzy z jednej strony pomost, z drugiej wywołuje szok poznawczy.

Czy możemy jeszcze uwierzyć w tego rodzaju historię, czy do podobnego spłaszczenia zdolni są tylko i wyłącznie Europejczycy? Nie pomaga tu nawet znajoma sceneria: karczma, alkohol i kobiety kusicielki. Początkowy zachwyt, wywołany chociażby chłopcem z książki z pierwszej mikroopowieści, rozbija się o świat, który wierzę, że nie istnieje. I wraz z biegiem tekstu mam nieodparte wrażenie, że ów realizm jest tylko literackim sfumato, które celowo zamazuje kształty celem ukazania z gruntu fałszywej kulturowo wspólnoty. I dobrze, bo nie wiem czy świadomą, ale jednak, zasługą tego tekstu jest nieustanna potrzeba konfrontacji czytelnika ze słowem. I można by myśleć, że to mała książka, którą można pominąć, ale jeśli nawet niewiele czytelnik wyczyta z niej o Afryce, to na pewno całkiem dużo dowie się o naszym o niej wyobrażeniu. A tropienie tych śladów jest bardzo interesujące, szczególnie gdy miało się w rękach Zapiski nosorożca Łukasza Orbitowskiego.

Niemożliwa weryfikowalność opisywanych historii, ubrana w nieco przebrzmiałą tendencję estetyczną, podkręca czujność na opis jednostkowych doświadczeń rozsianych po kontynencie wielkim jak Afryka. Czy podróżujemy by poznać siebie przez utożsamienie, czy poznajemy siebie przez konfrontację? Czy co najmniej trzykrotne pojawienie się białego człowieka, które w każdym z przypadków zwiastowało katastrofę, językowe ślady francuskiego kolonializmu, mówienie o śmierci za pomocą jej personifikacji, czy utrata wzajemnego zaufania społecznego wskutek pewnego rodzaju aktów barbarzyńskich jest opowieścią o nas czy o nich? Czy tak jak łączą nas doświadczenia tak dzieli kultura?

Orbitowski w swojej książce o podróży do RPA jest szczerszy o tyle, że na samym początku tłumaczy się w pewnej nieudolności tekstu, Vardas zmusza nas do stawiania nieudolnych (?) pytań.

Marek Vadas, Uzdrowiciel, przeł. Małgorzata Dambek, Książkowe Klimaty, Wrocław 2017

Pozwól rzece płynąć

Lubię otwierać książkę Michała Cichego i czytać niezależnie od siebie najkrótsze z akapitów. Pozwól rzece płynąć polecam tym, którzy lubują się w nicnierobieniu, bo ciągle robienie nie jest im potrzebne do tego by zakłócić to, co gdzieś intensywnie kołacze, dopominając się o uwagę.

Polecam też tym, którzy nieustannie pytają i dyskretnie obserwują. Pytają, nawet gdy słowa głupio brzmią, zawieszone w ciszy. Może znajdziecie tu odpowiedzi na choćby i kilka spośród nurtujących was zagadnień. A obserwują, na tyle uważnie, że drobne zdarzenia układają się w, nawet jeśli wątpliwą, to jednak całość.

Cichy nie tylko obserwuje ale idzie o krok dalej. Otóż autor wchodzi w interakcję i obserwowanym zadaje pytania. Stąd też jego bohaterowie, mimo anonimowych grobów w rzeczywistości, w tekście wymienieni są z imienia i nazwiska. Nie zabraknie także psów, biegających wiernie przy właścicielach. Psy hasające z innymi psami w niejasnej komitywie aranżowanych kontaktów, zapośredniczonych przez rozmowy dwunożnych towarzyszy. Cichy ma przewagę wieku, co niezbyt taktownie wypominam, mając niejako żal za odpowiedzi, które może przyszły za wcześnie, a do których dojść można by samemu. Zagrożenie jednak, że wcale tak genialnym w wieku autora się nie będzie, pozostawia czytającego w uważnej wdzięczności. „Uważności” tej książki proszę nie mylić z propagowanym zewsząd hasłem „mindfulness”. Jeśli Cichy nad czymś się pochyla to nie nad stosem równo ułożonych kamieni, ociekających przezroczystą wodą, wydającą delikatny szum, który miałby na nas działać kojąco. Jeśli coś postuluje Cichy to rozejrzenie się w te zakątki, z których najczęściej uciekamy. Będą to więc nie tylko opisy znalezisk ulicznych, ale także rejestr pogody, opisy przyrody, i nawet jeśli nie zgadzam się z autorem co do podejścia do zimy, to jednak przyjemnie obserwuje się ten półroczny cykl życia w mieście. Będzie o spokoju, podróżach, architekturze, bliskich nieznajomych i o tu i teraz. A także o pewnej czułości do świata, do innych, całkiem obcych ludzi.

Póki co jest to najlepsza i jedyna wiarygodna książka, którą przewrotnie wobec tego, co dzieje się na rynku wydawniczym można by nazwać „w poszukiwaniu straconego sensu i szczęścia”, która nie wzbudziła mojej reakcji panicznej. Życzę tak sobie, jak i Wam mądrości Michała Cichego.

Michał Cichy, Pozwól rzece płynąć, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017

Kiedy literatura przygniata a życie toczy się dalej… 5 książek 2017 roku, które ukochałam (plus Cezary Łazarewicz)

Po okresie, w którym nie mogłam najeść się literaturą doszłam do momentu, w którym nieco nawet patrzeć na nią nie mogę. 2017 rok zamknę z dużą ilością książek, których nie udało mi się przeczytać. Książek, które nawet chciałam zakupić, ale czasu i tak by mi nie starczyło na ich przeczytanie. Ponadto, dochodzą do mnie niezbyt pozytywne recenzje Miłości Ignacego Karpowicza, a ja przecież tak w niego wierzę, a jeszcze bardziej złowrogie słowa krążą nad Purezento Joanny Bator. I choć do Bator od dawna mam spory dystans, to nie ukrywam, że i ten przypadek napawa mnie smuteczkiem.

By wybrać z kolei spośród tych, które przeczytałam, choć pięć najciekawszych muszę się nieco przymuszać. Nie jestem w stanie, poza książką Cezarego Łazarewicza, przypomnieć sobie tytułu, który faktycznie został ze mną na nieco dłużej. A problem z książką o Grzegorzu Przemyku jest taki, że wszyscy ją polecają, nie będzie więc w mojej rekomendacji nic, na czym oko można by zawiesić. A to wywołuje jednak u mnie cichy skowyt rozpaczy.

Zrobię więc to szybciutko: polecam Żeby nie było śladów Cezarego Łazarewicza najbardziej w świecie, wszystkim tym, którzy próbuję zrozumieć sytuację polityczno-społeczną w naszym kraju, nawet jeśli tak bardzo wydaje się to niemożliwe! Książka bez wątpienia trafiła w odpowiedni moment – choć nie piszę tego z satysfakcją.

Książki, które odkryłam na stronie i do których nadal żywię ciepłe uczucia to (wg kolejności publikacji na stronie):

1. Joanna Mielewczyk, Matka Polka Feministka. Opowieści o rodzicielstwie bohaterów Trójkowej audycji, Czwarta Strona, Poznań 2017

To rzecz, która nieco mną wstrząsnęła, nie sili się na bycie czymś więcej niż jest, dotyka bardzo trudnej kwestii jaką bez wątpienia jest rodzicielstwo. Subtelnie lawiruje między historiami bohaterów, mających trudności z zajściem w ciążę, z którymi to boryka się w Polsce co piąta para, a kłopotami z byciem początkującym rodzicem w kontekście rodzicielstwa bliskości, nawiązywanego przez wszystko, co naturalne (poród siłami natury, karmienie piersią), a chęcią korzystania z dorobku cywilizacji. Jak pokochałam centra handlowe proszę czytać na własną odpowiedzialność.

2. Monika Sznajderman, Fałszerze pieprzu, Czarne, Wołowiec 2016

Ukochałam tę książkę ja, ukochała ją moja Mama. To opowieść, która powinna być lekturą tylko po to, by pokazać ludziom jak skomplikowane bywa życie i jak w tym życiu warto mieć wątpliwość nim ku uciesze słuchaczy sformułuje się radykalne stwierdzenia na tematy ważne i mniej ważne. To nic, że wydano ja w 2016…

3. Martin Pollack, Topografia pamięci, tłum. Karolina Niedenthal, wyd. Czarne, Wołowiec 2017

Chyba mój ulubiony autor, który wprawia mnie w zachwyt przez rozsądek, wyważenie i namysł. Pollack para się nico antropologią współczesności – bada nie tylko przeszłość, ale czyni także ciekawe uwagi na temat naszych współczesnych reakcji na minione wydarzenia.

4. Christopher Hitchens, Listy do młodego kontestatora, tłum. Dariusz Żukowski, Karakter, Kraków 2017

Hitchens nie jest dla mnie postacią krystaliczną, ale mam do tej książki osobisty stosunek. Połączyła mnie w dość magiczny sposób z bardzo konkretnym momentem w dzieciństwie, kiedy to poznałam słowo „sceptyczny”. I tu również jest wiele o kontestowaniu rzeczywistości.

5. Kamil Bałuk, Wszystkie dzieci Louisa, Dowody na istnienie, Warszawa 2017

Prócz książki Cezarego Łazarewicza najciekawszy jak dla mnie reportaż, który udało mi się przeczytać. Oczywiście nie umywa się do zeszłorocznej zwyciężczyni najlepszej książki 2016, którą była, przypomnę, jeśli ktoś nie pamięta, Przeprawa. Moja podróż do pękniętego serca Syrii, Samar Yazbek. Bałuk debiutował w sposób fenomenalny, książka wpisuje się w sumie w przypadkowo wybrany klucz „wątpliwości”.

W skrócie: w Holandii dwóch mężczyzn dorobiło się na nieuregulowanym pod względem prawnym rynku spermy. Jeden z nich ziścił marzenie założenia niemożliwej praktycznie do zrealizowania w takiej skali w sposób naturalny wizji posiadania dużej rodziny, a drugi z całą świadomością, nie tylko etycznych, ale także medycznych konsekwencji korzystał z prawa, by zbudować swoje prywatne imperium. Teraz inni ludzie muszą sobie z tą próżnością „ojców” jakoś poradzić.