O ludzkich wyborach, czyli co leży na wątrobie | Tu mówi Polska. Reportaże z Pomorza

W powodzi książek reporterskich, szczególnie gdy nie jest się ekspertem w tej dziedzinie, ani tym bardziej nie jest to jedyny gatunek, po który ochoczo się sięga, łatwo się pogubić. Autorów zarówno rodzimych, jak i zagranicznych jest mnóstwo. Wydawnictwa prześcigają się w ofercie, serwując wciąż i wciąż coraz to nową tematykę – raz sięgając w meandry współczesności, a innym razem wygrzebując zapomniane kontrowersje, przykurzone już nieco spoczywaniem w odmętach historii.

Choć rzadko zawodzę się na wybranych pozycjach, szczególnie wydawnictw, które wyspecjalizowały się w ich – właściwie można by już powiedzieć – produkcji, to jednak są treści autorów, o które, wydaje mi się, warto się spierać. W moim osobistym rankingu do takich postaci należy Marcin Kącki. Przekonałam się o tym w trakcie krakowskiego festiwalu reportażu – Non-fiction. Długo zachodziłam w głowę, co mi nie odpowiada w jego twórczości, a moje zwątpienie przypieczętowała książka o Poznaniu. Zupełnie niespodziewanie w sukurs moim troskom przybiegł, wcale nie sam autor Białegostoku, a Cezary Łazarewicz z nie najnowszą już książką, zawierającą reportaże z Pomorza.

lazarewicz_PRNT

DE GUSTIBUS NON EST DISPUTANDUM

Choć w tym, co mówi Polska trudno się zatracić, bo jest to raczej, jak w pierwszym reportażu zawartym w książce, mówienie, którego celem jest szokowanie słuchacza, a nie merytoryczna dyskusja, to jednak sposób w jaki Łazarewicz tworzy swoje teksty cechuje całkowite nastawienie na człowieka. Jeśli więc Kącki wjeżdża do miasta, to zwykle trafia na pierwszego miejscowegodziwaka”, któremu oddaje głos. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby z tych jednostkowych głosów osób wyrazistych, niekiedy z powodu złej sławy, autor nie tworzył portretów miast.

Natomiast jeśli Łazarewicz jedzie na Pomorze, to po pierwsze nie stygmatyzuje poszczególnych miejsc, a po drugie szuka ludzi, których działania elektryzują lokalne społeczności, lub ludzi tylko z pozoru zwykłych, którymi w pewnym momencie zakręcił los. (Bo czy w ogóle istnieją zwykli ludzie? Chyba o każdym można by napisać reportaż, gdyby tylko znaleźć odpowiedni punkt zaczepienia.) W sposobie, w którym opisuje swoich bohaterów jest olbrzymia doza ni to dystansu, ni to szacunku. Brak odautorskich komentarzy sprawia, że wierzymy, że Łazarewicz opisuje nam życie w jego mrocznych przejawach, pozbawione jednak moralnej oceny opisywanych wypadków. Kwestią gustu jest więc tylko to, kogo osądzimy jako autora bardziej wiarygodnego, bo istnieje duża szansa, że obie metody twórcze, choć budzą skrajnie odmienne reakcje, służą jakiejś sprawie.

CZYLI CO LEŻY NA WĄTROBIE ALBO SYNDROM ZIMNEJ STOPY

Na wątrobie leżą ludziom nieuzasadnione eksmisje na bruk, nadużywanie władzy przez komorników, niemożliwość, odwołania się od niesprawiedliwości ludzi, którzy teoretycznie służą obywatelom („Gdy eksmituję, sensu nie szukam”). Autor kieruje swoje reporterskie pióro nie tylko na funkcjonariuszy publicznych, ale także na zwykłych obywateli, którzy bezwzględnie wykorzystują naiwność ludzką, tworząc przedziwne syndromy chorobowe tylko po to, by więcej sprzedać („Co się kryje pod kołdrą”). Łazarewicz nie tworzy ze sprzedaży bezpośredniej dziwadła, a raczej opisuje mechanizm, którego działanie pozostawia ocenie czytelnika. Kierowany reporterską ciekawością wyszukuje sytuacje absurdalne („Strajk bezrobotnych”) po to, by dojrzeć w najbardziej nieracjonalnych czynach człowieka, przywiązanego bardziej do miejsca niż etosu pracy. I wreszcie Łazarewicz z okrutną wręcz prostotą pokazuje jak lokalne rozczarowanie rzeczywistością społeczno-polityczną wpływa na sympatie polityczne i jak bardzo Polacy w ciągu 25 lat nie nauczyli się ani dbania o wspólne dobro, ani dostrzeżenia świata, który wykracza poza czubek własnego nosa. Nie piętnując żadnego z bohaterów, zostaje nieformalnych kronikarzem naszego społeczeństwa. Choć można by też zinterpretować opisywane sytuacje jako konsekwencję braku zrównoważonego rozwoju kraju po transformacji.

Gdy więc czytam o Pomorzu nie widzę jednej miejscowości i syndromu jakoś szczególnie dla niej charakterystycznego. Gdy czytam o Pomorzu widzę raczej portret mentalności Polaka, który niestety nie należy do najprzyjemniejszego w percepcji. Nie jest też tak, że nie ma w tych tekstach elementów humorystycznych – kryją się one szczególnie tam, gdzie fantazja Polaków niesie najbardziej. Jest to jednak nierzadko trochę śmieszek przez łzy, bo opisywanych ludzi rzadko życie traktuje miło. W trakcie lektury można z łatwością odnaleźć tematy, w których laureat Nike czuje się najswobodniej. Kiedyś myślałam, że zrozumienie jest jednoznaczne akceptacji. Dziś myślę jednak, że o ile wsłuchanie się w to, co mówi Polska pomaga w zrozumieniu ludzkiego postępowania, to jednak wcale nie jest gwarantem jego akceptacji.

Cezary Łazarewicz, Tu mówi Polska. Reportaże z Pomorza, Wydawnictwo Czarne, Wydanie II, Wołowiec 2018

Pochówek dla rezuna

Czytanie w niewielkim odstępie czasu książek Dionisiosa Sturisa i Pawła Smoleńskiego skutkuje szokiem poznawczym. W tym samym czasie, gdy w Polsce osiadali uchodźcy z ogarniętej wojną domową Grecji, na terenach południowo-wschodniej Polski trwała akcja „Wisła”. I niby wiedza ta jest powszechna, ale stwierdzenie: „najgorzej jak brat brata bije, tak jak my siebie bili nawzajem” (s.76), w kontekście ostatnich przepychanek w sprawie nowelizacji ustawy o IPN, nie pozwala przejść wobec zapisu historii obojętnie. Szczególnie, gdy zapis ten miałby być odgórnie kontrolowany.

pochowek_rezuna

Książka Pawła Smoleńskiego jest opowieścią o potrzebie zauważenia win po stronie polskiej, o pisaniu historii w sposób uczciwy i w miarę obiektywny – jeśli obiektywizm nie jest z założenia rzeczą dość utopijną. A także o potrzebie wzięcia na klatę win, które zaczęły nie mieścić się pod dywanikiem, pod którym tak skrzętnie przez lata je wmiataliśmy. I im bardziej rząd naciska, by imię Polski nie było szkalowane, tym bardziej dywanik się kurczy, a poszczególne historie wysypują się spod niego lawiniasto. Kupujcie więc książki, które wkrótce mogą zniknąć z półek, bo dziwne czasy nadchodzą.

Dalej pisałam o wrażeniach z lektury, które wydawały mi się nawet dość sensowne i gdyby nie fakt, że wyskoczył mi komunikat, że odzyskać niezapisanego tekstu nie można, sama bym nie wierzyła, że cokolwiek wczoraj powstało.

Jeśli się nie mylę, pisałam o tym, że na zeszłorocznym krakowskim Festiwalu Non-fiction Paweł Smoleński przyznał, że Pochówek dla rezuna jest najważniejszą książką w jego dorobku. Stąd też być może pomysł na Syrop z piołunu, o którym niezbyt dobrze wypowiadała się Paulina Małochleb.

Smoleński w swojej książce pisał m.in. o fiasku śledztwa w sprawie pogromu w Zawadce z 1997 roku. Nieudolność państwa polskiego, by sprawy te przez 25 lat istnienia wolnej Polski uporządkować, odbija się dziś w reportażach tak Smoleńskiego, jak i Cezarego Łazarewicza. Jak więc zwykli ludzie mają wiedzieć, w jaki sposób mówić o winach rodaków, gdy faktycznie nie uregulowała tego edukacja historyczna z pozoru tak wysuwana na piedestał? Nie trzeba przecież być szczególnie wyedukowanym by zwrócić uwagę, że natura ludzka do najbardziej przejrzystych nie należy. Może wystarczy właśnie czytać, mówić i zachować świadomość powszechnej obecności zła? Choćby po to, by w przyszłość nie powtarzać, że historia kołem się toczy.

Paweł Smoleński, Pochówek dla rezuna, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2001

Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji

Przyzwyczailiśmy się do tego, że słyszymy o sobie na ogół złe rzeczy i choć złe rzeczy w społeczeństwie z łatwością można zaobserwować – wcale nie trzeba się wysilić, by przykłady takie znaleźć – to mamy w historii kilka zrywów, które do dziś, z różnym skutkiem, kształtują nasze poczucie przynależności narodowej. Pomoc jaką Polska skierowała wobec Greków tuż po II wojnie światowej nie była przypadkiem, była akcją planowaną na lata, właściwie zakończoną sukcesem, z niezbadanych przyczyn popadła jednak w niebyt społecznej świadomości.

Dla Dionisiosa Sturisa, dziennikarza i reportera, napisanie tej książki było wyprawą we własne rodzinne kręgi. To dzięki niemu historia ta odżyła na nowo. Jak to się stało, że Polacy tuż po wojnie byli w stanie przyjąć ludzi z ogarniętej wojną domową Grecji, a współcześnie nie są w stanie zaakceptować akcji ratującej życie syryjskim uchodźcom? W takim kontekście książka ta została wydana. Sam autor nie ukrywał, że najwyraźniej tekst ten czekał na (niestety) odpowiedni czas. Czekał na czas, którzy uświadomi zblokowanym na cierpienie innych, że możemy pomagać bez względu na religię i narodowość. Stał się w jakimś sposób literacką interwencją w uśpione sumienia Polaków.

Grecy w Polsce przebywali niemal przez cały okres PRL-u. Starsze pokolenie nie przynależało do Solidarności, bo to władzom Polski Ludowej zawdzięczało ocalenie życia. Inaczej było wśród osób, które już w Polsce się narodziły. Niektórzy spośród nich nigdy z Polski nie wyjechali, inni, już w Grecji, myśleli o Polsce jako o drugiej ojczyźnie. Otrzymali dachy nad głową, opiekę lekarską, rehabilitację, teren wreszcie wolny od wojny i prześladowań. W książce brakuje informacji o tym, czy Grecy spotykali się kiedykolwiek z niechęcią. Nikt tak nie twierdzi, nie wiadomo, czy złe wspomnienia zatarł czas, czy rzeczywiście Grekom żyło się nad Wisłą tak bezproblemowo. I choć dziś trudno w to uwierzyć, to czytamy książkę Sturisa jako opowieść o lepszej stronie nas samych.

W jakiś sposób jest to też opowieść o adaptacji do nowych warunków, na którą można spoglądać jako na historię o uniwersalności lub nomadyczności ludzkiej natury. Większość z opisywanych Greków zaaklimatyzowała się w nowej ojczyźnie, nauczyła się języka, funkcjonowała w odmiennych od tych, do których przywykli, warunkach klimatycznych, tworzyła wspólnoty, kultywowała tradycje, chodziła do pracy i z pewnością równie gorliwie pielęgnowała w sobie nostalgię do utraconej ojczyzny.

W ostatnim moim czytaniu jest to także refleksja nad tym co się dzieje z ludźmi gdy prawica bierze odwet na lewicy – albo znów bardziej generalizując – co się dzieje, gdy antagonizmy są doprowadzone do takiej skrajności, w której zobaczenie w drugim człowieku o odmiennych poglądach politycznych obywatela o tych samych prawach, staje się niemożliwe. I pewnie nie chodzi tylko o poglądy polityczne, ale także o konflikty na tle narodowym, gdy inwektywą staje się wmawianie komuś odmiennej narodowości (w książce mamy do czynienia ze starciem Greków z Bułgarami i Macedończykami), ale także o sam odwet, gdy oskarżeniem staje się każda aktywność ludzka o wymiarze społecznym, która nie jest po myśli zwycięzców.

Dionisios Sturis, Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2017